Rodzinny projekt

Spełnione dziecięce marzenia tworzą wspaniałe historie. Dlatego tak wiele z nich mogliśmy wam przedstawić na łamach magazynu Christophorus. Ta, którą przeczytacie za chwilę, jest iście książkowa. O determinacji, o miłości i wspólnej pasji. A wynikiem tego wszystkiego stało się Porsche, które (choć na swoje miejsce w panteonie marki musiało chwilę poczekać) dla naszych bohaterów jest bezkonkurencyjne.

   

„Podróże samochodem wywołują najmilsze wspomnienia z dzieciństwa. I właśnie takie chcemy zapewnić naszym dzieciom”.

Premiera Cayenne w 2002 roku była, powiedzmy szczerze, kontrowersyjna. Pierwszy SUV marki udowodnił jednak, że w pełni zasługuje na swój herb na masce, a słupki sprzedaży powędrowały w górę. Teraz pierwsza generacja o oznaczeniu 955/957 nie tylko należy już oficjalnie do dywizji Porsche Classic, ale staje się też obiektem fascynacji miłośników terenowych przygód i długodystansowych wypraw na całym świecie, zyskując tym samym miano kultowej. W Stanach, gdzie takich aut zmodyfikowanych w duchu overlandingu jest najwięcej, społeczność terenowych Porsche jest już osobną dywizją, a organizowane dla nich eventy zapierają dech w piersiach. Kiedy trend powoli rozwija się też w Polsce, egzemplarz Filipa i Jagody Blanków zdążył już udowodnić, że nie trzeba „płaskiej szóstki”, aby kraść spojrzenia na zlotach i czerpać z tego, co w społeczności Porsche najlepsze. Ba, ma nawet kilka asów w rękawie. Ale Filip, tak jak Cayenne, na swoje sukcesy musiał zapracować, a start nie był z górki.

Siedmiolatek w muzeum

Dziś znacie Filipa z łamów Christophorusa – jego wspaniałe zdjęcia zdobiły wiele publikowanych na tych stronach historii. Ale jego przygoda z marką zaczęła się o wiele wcześniej. Kiedy w latach 90. polskie ulice wypełniały duże i małe fiaty, wycieczka do zachodniej części Niemiec u miłośnika motoryzacji wywoływała nie lada szok. Szczególnie, kiedy miało się dziadków mieszkających pięć minut drogi od fabryki w Zuffenhausen, gdzie nowiutkie egzemplarze 911 i 928 sunęły na taśmie nad Schwieberdinger Strasse. Nie było innej rady – kilka dni później 7-letni Filip przekraczał próg Porsche Museum. Ziarnko zostało zasiane. Trzeba było tylko to marzenie jakoś spełnić.

Johan i Petra:

Johan i Petra:

Rodzice wcale nie musieli ich przekonywać do motoryzacji. Kochają podróże autem, a na każdą z nich zabierają ulubione resoraki.

Od razu po maturze, mając za bagaż uśmiech i nadzieję, wyjechał do Londynu. To właśnie tam, po wielu przemyśleniach i doświadczeniu z analogową lustrzanką ojca, podjął decyzję – będę fotografem. Odkładając dosłownie każdego funta z pracy w gastronomii, uzbierał na pierwszy profesjonalny aparat. Na obiektyw nie starczyło od razu, więc Filip zaczął od przestudiowania instrukcji obsługi od A do Z. Kiedy nadszedł czas, fotografował dosłownie wszystko, ucząc się metodą prób i błędów. Pod koniec 2012 roku wrócił do Polski, gdzie pierwsze sześć miesięcy spędził u przyjaciela, śpiąc na kanapie w jego kawalerce. Na życie zarabiał, pracując za barem. Nie oszczędzał aparatu i tak oto po dwóch latach od lądowania w Warszawie wyruszył z redakcją „Top Gear” na słynną Kotlinę Mocy. Później sprawy nabrały już własnego tempa. Filip oficjalnie mógł porzucić gastronomię i przedstawiać się jako fotograf motoryzacyjny. „Od dzieciaka kolekcjonowałem resoraki, jadłem gumy Turbo, zbierając obrazki, i grałem w wojnę kartami samochodowymi. Kiedy podjąłem decyzję, że chcę być fotografem, nie marzyłem nawet, że te dwie pasje uda się kiedyś połączyć. A jednak ciężką pracą, za sprawą wspaniałych ludzi i uśmiechu od losu, mogłem zacząć robić to, co kocham najbardziej”, podsumowuje Filip. 

Pierwsza randka z V8 w tle

Podczas gdy inne dzieciaki ręce miały ubabrane flamastrem czy czekoladą, Jagoda ze swoich najczęściej zmywała olej. Uwielbiała podglądać, trochę pomagać (a trochę przeszkadzać) tacie w warsztacie. Na pierwszej randce urzekła Filipa studzeniem turbiny i odwróceniem głowy za odgłosem przejeżdżającego obok V8. Obydwoje już wtedy wiedzieli, że przez życie pojadą razem. Nie wiedzieli jeszcze tylko czym. W tzw. międzyczasie Filip robił zdjęcia, a Jagoda zajmowała się projektami graficznymi. Czasem pracowali nad wspólnymi, motoryzacyjnymi projektami. Pojawiła się też dwójka wspaniałych brzdąców, która wywróciła ich świat do góry nogami. I właśnie wtedy przyszedł czas na projekt rodzinny: Cayenne.

Ostateczna decyzja zapadła podczas jednej z edycji Petro Surf, gdzie zobaczyli poddane terenowym modyfikacjom auto Kena, organizatora tego wydarzenia. Już w drodze powrotnej Filip zaczął przeglądać ogłoszenia, a Jagoda zajęła się wizualizacjami. Choć wśród miliardów ludzi na świecie odnaleźli siebie bez trudu, znalezienie właściwego samochodu wymagało znacznie więcej cierpliwości. A jednak po paru miesiącach przed mokotowską kamienicą stanął egzemplarz z 2006 r. w kolorze Crystal Silver Metallic i 3,2-litrowa V6 pod maską. Już po pierwszym wypadzie na pobliskie bezdroża nowi właściciele zachwycali się konstrukcją auta: „genialny napęd, mechaniczny reduktor i blokady mostów sprawiają, że to auto naprawdę świetnie sobie radzi w terenie, a jednocześnie doskonale się prowadzi na asfalcie, nawet na większych, terenowych oponach”.

Zaraz po zakupie auto zostało podniesione i doposażone w lekkie felgi oraz opony typu AllTerrain, dodatkowe oświetlenie i bagażnik dachowy, na którym wylądowały trapy, skrzynie oraz pojemnik na wodę, kanister, a także saperka z serii oryginalnych akcesoriów od Porsche Polska. Uzupełnieniem modyfikacji stało się wykończenie słupka B z magnetyczną wtyczką do światła na dachu z pakietu Roughroads. „Dostępność tych akcesoriów pokazuje, jak Porsche bardzo dba o swój dorobek historyczny i pięknie opiekuje się klasykami, do których przecież pierwsze Cayenne już należy”, zauważa Filip. Wśród dalszych modyfikacji wymienia dodatkowe osłony od spodu oraz bardziej zaawansowane zmiany w zawieszeniu. „...zapomniałeś o czerwonych chlapaczach”, przypomina żona i dodaje: „Filip rozumie, że na urodziny wolę nowe halogeny zamiast apaszki LV”.

Numer 11:

Numer 11:

To nawiązanie do egzemplarza zbudowanego przez dywizję Porsche Classic. A jednocześnie, zupełnie przypadkiem, numer nowego domu rodziny Blanków.

Rodzinne podróże

Lista zmian pewnie jeszcze zdąży się wydłużyć, ale terenowe Porsche już doskonale spełnia swoje zadanie. Razem z pięcioletnim synem Filip zawitał swoim autem na festiwal Hel Riders, gdzie spędzili noc w namiocie dachowym. Młody był zachwycony, a tata wiedział, że podjął dobrą decyzję. Już w komplecie odbyli kilka wycieczek po bezdrożach Mazowsza, odwiedzili Beskidy, a późną jesienią wyruszyli w Tatry. Chcieliby zjechać Bałkany i Alpy, ale na pierwszym miejscu stawiają wyjazd na Islandię. „W 2026 Cayenne skończy 20 lat a ja będę miał dwa razy tyle – myślę, że to będzie dobry czas na podróż życia!”, planuje Filip.

Jak to u fotografa:

Jak to u fotografa:

Pocztówki z wyjazdów własnym autem muszą być pierwsza klasa.

Blankowie stronią od tłumów, a w dobie otaczającego pośpiechu, tanich i dostępnych lotów chcą pokazać swoim pociechom, notabene już wyrażającymi fascynację motoryzacją, inny styl podróżowania: ten nieco wolniejszy, skupiony na przeżywaniu i wspólnych chwilach, i w ten sposób budować wspomnienia, które chyba każdy z nas jeszcze ma – z rodzinnych wypraw samochodem. Samochodem, z jakim powstaje wtedy unikatowa więź, jaki wspomina się później z rozrzewnieniem. Samochodem, który buduje dziecięce marzenia. Kto wie, może za kolejne 20 lat to właśnie ich dzieci będą modyfikować na terenową modłę obecną generację Cayenne i kontynuować rodzinną tradycję? Bo przecież – mimo łatki „mieszczucha” – to doskonała maszyna zarówno na asfalcie, jak i poza utartym szlakiem. I równie doskonały materiał na dziecięce marzenie. 

Maciej Skrzyński
Maciej Skrzyński