Pomocnik na torze
Wyścigi
Z piłki nożnej, która była dla niego przede wszystkim zabawą, uczynił sposób na zarabianie na życie. Ze sportu motorowego, który też jest przede wszystkim zabawą – metodę na odskok od codzienności. Lider na boisku i na torze. Poznajcie Tomasza Magdziarza, jednego z czołowych Polaków w Porsche Sports Cup Deutschland.
Oschersleben we wschodnich Niemczech, mniej więcej w połowie drogi między Wolfsburgiem a Magdeburgiem. A także – mniej więcej w połowie drogi między początkiem a końcem Porsche Sports Cup Deutschland. To czwarta z sześciu rund, na miejscowym torze rywalizują kierowcy w różnych klasach. Właśnie skończył się wyścig Sprint GT dla samochodów 718 Cayman GT4 RS. W padoku spory ruch – część zawodników wraca z toru, kolejni szykują się do Sprint Challenge (dla 911 GT3 Cup), mechanicy uwijają się przy samochodach, rodziny i przyjaciele kierowców oraz widzowie kręcą się między boksami.
W strefie Förch Racing by Atlas Ward, największego polskiego teamu w pucharze, niewysoki, umięśniony mężczyzna rozmawia z kierowcą, który właśnie wysiadł ze swojego auta, niezadowolony ze swojego wyniku. – Musisz bardziej skupić się na sobie, mniej słuchać tego, co mówią ci przez słuchawki. Team jest dla ciebie tylko wsparciem, ale to ty podejmujesz decyzje na torze – tłumaczy, dorzucając jeszcze kilka rad dotyczących sportowej jazdy.
Postronny obserwator mógłby pomyśleć, że ten krępy mężczyzna jest trenerem, szefem teamu albo weteranem wyścigów. Ale nie, Tomasz Magdziarz jest kolegą z teamu tego drugiego, w dodatku – podobnie jak on – też debiutuje w samodzielnych startach w Porsche Sports Cup Deutschland, chociaż ma pewne doświadczenie zdobyte w innych seriach wyścigowych.
Ma jednak coś, co odróżnia go od kolegów z teamu, w większości amatorów w średnim wieku, którzy startami w PSCD realizują swoje pasje. Magdziarz bowiem ma wieloletnie doświadczenie, kapitańskie nawyki i „mental” zaprogramowany przez zawodowy sport, choć na zupełnie innych arenach.
Znaczy kapitan
Właściwie całe jego zawodowe życie obraca się wokół piłki nożnej. Wychowanek akademii Lecha Poznań, zadebiutował w nim w seniorskiej piłce. W Kolejorzu jednak długo nie zagrzał miejsca – najpierw trafił na wypożyczenie do Warty Śrem, a wkrótce już na stałe do pierwszoligowej wówczas Warty Poznań (pierwsza liga to druga klasa rozgrywkowa, poniżej ekstraklasy).
Nigdy nie odpuszczał, nie bał się walki i kontaktu z rywalami.
Z tym klubem związał się już do końca kariery, stając się jedną z legend klubu o wspaniałych przedwojennych tradycjach.
– Grał w pomocy, głównie na skrzydle – wspomina go Piotr Leśniowski, były dziennikarz sportowy poznańskiej „Gazety Wyborczej”, a dziś rzecznik Warty. – Zadziorny i waleczny, miał dobre dośrodkowanie i strzał z dystansu – dodaje.
Już wtedy widać było cechy, które i dziś pomagają Magdziarzowi na torze. – Nigdy nie odpuszczał, nie bał się walki i kontaktu z rywalami. Bywały takie mecze, w których jego koledzy niekoniecznie angażowali się na sto procent i wracali do szatni w czystych strojach. On zawsze miał na getrach czy spodenkach ślady błota i trawy – mówi Leśniowski. – Cechowała go też osobista odwaga i zdolności przywódcze. Zawsze wygadany, nie bał się odzywać w imieniu drużyny czy swoim, było więc naturalnym, że na ramieniu nosił opaskę kapitańską – tłumaczy.
Opiekun milionerów
Wbrew pozorom jednak piłka nie była dla Magdziarza podstawowym źródłem utrzymania. – Zawsze traktowałem to przede wszystkim jako dobrą zabawę – wspomina sam zawodnik. – Nie wiązałem z futbolem jednak całego swojego życia. Nie zależało mi np. na transferach do większych klubów w Polsce czy za granicą – dodaje Magdziarz. To dlatego pozostał cały czas w Poznaniu, z wyjątkiem tego krótkiego wypożyczenia do Śremu, który też przecież leży blisko rodzinnego miasta Tomka.
Jeszcze jako zawodnik prowadził różne biznesy, m.in. handlował samochodami. Wielu polskich piłkarzy miało samochody kupione od Magdziarza. Zresztą od zawsze kochał szybkie auta. – Pamiętam, jak Madzi przyjeżdżał do klubu „wypasionym” lamborghini. Kiedy Warta grała sparing z jakimś białoruskim klubem, tamci piłkarze byli w szoku, że w „drugiej lidze” w Polsce tak dobrze się zarabia – śmieje się Leśniowski.
Pod koniec kariery założył agencję piłkarską. Szybko miało się okazać, że upór, determinacja, waleczność i smykałka do interesów sprawdzą się i w tej branży. Dziś Fabryka Futbolu opiekuje się kilkudziesięcioma zawodnikami, w tym aż 14 reprezentantami kraju. – Mamy na koncie kilka naprawdę niezłych transferów. Krzysztof Piątek, przechodząc z Genoi do AC Milan, był najdroższym piłkarzem w historii polskiego futbolu, kosztował 35 mln euro – mówi Magdziarz. Dopiero transfer Roberta Lewandowskiego do Barcelony przebił ten rekord. Z kolei Jakub Moder, wychowanek Kolejorza, do dziś pozostaje najdroższym piłkarzem sprzedanym przez polski klub. Angielskie Brighton & Hove Albion zapłaciło za niego Lechowi blisko 10 milionów funtów.
Oczywiście praca agenta to nie tylko głośne transfery i wielkie kwoty. – Pomagamy piłkarzom w różnych aspektach życia, zarówno zawodowego, jak i prywatnego. Uczymy tych młodych chłopaków, jak prowadzić swoją karierę, jak myśleć o dodatkowych treningach, w tym psychologicznych – mówi Tomek. – Na szczęście dzisiejsze pokolenie piłkarzy jest lepiej przygotowane do kariery niż było to kiedyś. Rzadko zdarza się, żeby wielkie pieniądze zawróciły w głowie. Są bystrzy, planują swoją przyszłość, inwestują, wiedzą, że piłka kiedyś się skończy – chwali.
Sposób na sukces
Samochody – jak piłka – też zawsze były obecne w jego życiu. Tomek ukończył technikum samochodowe, jego ojciec sprowadzał auta z zagranicy. Potem były wspomniane już auta sprzedawane kolegom piłkarzom. Aż któregoś dnia zadzwonił do niego znajomy i namówił na udział w Kryterium SuperOES za kierownicą kii picanto. Poszło nieźle, nawet bardzo, bo Tomek wygrał cały sezon. Potem były kolejne starty w różnych seriach, aż trzy lata temu kupił Porsche 911 i wystartował nim w mistrzostwach Polski.
„W weekendy wyścigowe resetuję się i odrywam od codzienności”. – Tomasz Magdziarz
– Przed rokiem zadzwonił do mnie Robert Lukas i zaproponował wspólny start w wyścigach długodystansowych Porsche Sports Cup Deutschland – wspomina Tomek. – Spodobało mi się, więc postanowiłem wystartować w tym roku samodzielnie w zespole Roberta, czyli Förch Team by Atlas Ward. Bardzo to lubię, bo podczas treningów czy w weekendy wyścigowe moja głowa odpoczywa. Resetuję się i odrywam od codzienności. Same wyniki nie są dla mnie tak ważne. Nawet nie wiedziałem, że w połowie sezonu byłem na pierwszym miejscu w klasie. Z tymi wyścigami jest trochę jak z moim graniem w piłkę. Najważniejsza jest dobra zabawa – przekonuje.
Kiedy na początku października zakończył się tegoroczny sezon PSCD, Tomek miał na koncie kilka zwycięstw w wyścigach i ostatecznie zajął trzecie miejsce w klasie. Wygląda na to, że ta dobra zabawa to niezły sposób na sukces.