Poza utartymi szlakami
Polska mistrzyni freeride’u Choć na nartach jeździ od dziecka, profesjonalną zawodniczką została stosunkowo niedawno. Choć we freeride’owym pucharze świata startuje dopiero drugi sezon, w pierwszych zawodach tego roku zajęła trzecie miejsce. Poznajcie Zuzę Witych, jedyną Polkę we Freeride World Tour, ambasadorkę Porsche Centrum Łódź.
Dwudziestosześcioletnia narciarka z Polski staje na szczycie stoku w szwajcarskim Verbier w Alpach Pennińskich. Na nogach ma narty – szersze niż zwykłe zjazdówki, o specjalnym profilu dostosowanym do jazdy poza ubitymi, ratrakowanymi nartostradami. Przed nią: dzikie zbocze, pokryte zlodzonym, zbitym śniegiem. W niektórych miejscach spod tej skorupy wystaje naga skała. Nie ma żadnej wytyczonej trasy, gdzieś tam, w oddali, jest jedynie meta, której stąd nawet nie widać.
Tu i ówdzie biel przecinają krechy pozostawione przez zawodniczki, które jechały przed nią. Narciarka może pójść ich śladami, ale może też pojechać zupełnie inaczej. Od każdej decyzji na stoku zależy, jak zostanie oceniona przez sędziów, przyglądających się tej rywalizacji.
Zadanie utrudnia jeszcze jeden, wcale nie drobny element. Zawodniczka pojedzie tą trasą po raz pierwszy. Regulamin zawodów jest tak ułożony, że nie ma przejazdów próbnych – zjazd można sobie ułożyć tylko stojąc naprzeciwko góry i patrząc na jej zbocze przez lornetkę. A to przecież nie to samo. Trudno z daleka, w dodatku nie widząc na stoku innych narciarzy, oszacować skalę, wysokość uskoków, dokładne ukształtowanie terenu. – Czy uda mi się w czasie zjazdu odnaleźć zaplanowaną trasę? Czy skoki nie okażą się zbyt wysokie? – te pytania przebiegają przez głowę Polki.
Graniami i żlebami
Gonitwa myśli nie ustaje. To jej debiutanckie zawody, kobieta nawet nie wie, jak jeżdżą jej rywalki. Czy nie okażą się o wiele lepsze od niej? – Dość. To nie ma sensu. Niczego już nie zmienię – mówi do siebie. – Muszę po prostu pojechać najlepiej jak umiem, potem się dowiem, jak wypadam na tle innych.
Rusza. Na pierwszych fragmentach porusza się po śladzie zostawionym przez poprzedniczki. Na razie zbocze nie jest zbyt szerokie, tu musi prowadzić narty po smukłych graniach, ówdzie zaś korzystać z równie wąskich żlebów. Dopiero niżej otwierają się szersze wypłaszczenia. Tam można już lepiej rozejrzeć się, choć nie ma czasu na zawahania, zjazd musi być płynny. Narciarka szusuje gładko. Sprawnie prowadzi narty, jedzie szybko, bo każde spowolnienie zauważą sędziowie. Kiedy zbliża się klif, musi zaufać swojej orientacji w terenie i wcześniejszej obserwacji stoku – oglądała już go przez lornetkę, szukając miejsc, w których nie ma skał, wystających spod śniegu kęp trawy czy rachitycznych drzewek. Ale tak naprawdę dopiero w powietrzu zobaczy, gdzie jej narty spotkają się ze śniegiem.
Regulamin zawodów jest tak ułożony, że nie ma przejazdów próbnych
W dolnych partiach stok robi się już łagodniejszy i szerszy, ale to nie jest nartostrada, tu wciąż mogą czekać ją niespodzianki. Nie ma jednak co kalkulować, w oddali zaczyna w końcu majaczyć meta. Polka jedzie prosto do niej. – Uff – mówi do siebie głośno. W tym westchnięciu słychać radość z udanego zjazdu. Kiedy wjeżdża na finisz, rozlegają się brawa kibiców. Ale dopiero za jakiś czas, po przejeździe wszystkich uczestniczek okazuje się, jak świetny był to przejazd. Zuzanna Witych wygrywa w swoich pierwszych w życiu zawodach Freeride World Qualifiers!
To było wielkie „Wow!”
Urodziła się i dorastała w Łodzi. – Każdy mnie o to pyta, jak to możliwe, że dziewczyna z Łodzi tak dobrze jeździ na nartach – śmieje się. Podstawy zawdzięcza oczywiście rodzicom, którzy po raz pierwszy postawili ją na nartach, kiedy miała trzy lata. Przez całe dzieciństwo wyjeżdżała z nimi na stoki dwa razy do roku. Ciągnęło ją do narciarstwa alpejskiego, ale w Łodzi, rzecz jasna, nie bardzo była szansa się w tym kierunku rozwijać. Zamiast tego uprawiała więc inne sporty. – Przede wszystkim lekkoatletykę, sprinty, płotki i skoki w dal – wspomina Zuza. – Lekka daje świetne przygotowanie ogólnorozwojowe, co doceniam dziś, po wielu latach, jako profesjonalna narciarka – dodaje.
O nartach jednak nie zapominała, aż któregoś roku na wyjeździe sylwestrowym poznała ekipę z Bielska-Białej, zafascynowaną narciarstwem freestyle’owym, które polega na wykonywaniu akrobatycznych ewolucji na specjalnie przygotowanych przeszkodach. – To było wielkie „Wow!”. Po prostu musiałam tego spróbować – opowiada. Zaczęła wyjeżdżać z przyjaciółmi do Austrii, gdzie jest znacznie więcej snowparków. Tymczasem zbliżały się igrzyska zimowe w Sochi (2014), na których freestyle miał zadebiutować jako dyscyplina olimpijska. Utworzono kadrę narodową, do której przyjęto Zuzę jako jedyną kobietę. Niestety, poza oficjalnym powołaniem reprezentacji Polski Związek Narciarski nie zrobił niczego innego. – Nie mieliśmy trenerów, nie było pieniędzy na przygotowania i wyjazdy na zawody. Traktowali nas po macoszemu, wszystko zdominowały skoki narciarskie – żali się Zuza. Do kwalifikacji olimpijskiej niezbędny był udział we wszystkich zawodach Pucharu Świata, rozsianych po całym globie. Na takie podróże nie było pieniędzy, przedsięwzięcie zmarło śmiercią naturalną.
W elitarnym gronie
Zuza rozpoczęła studia na uniwersytecie we francuskim Grenoble, mieście położonym dosłownie u stóp Alp. Studiowała lingwistykę stosowaną z ekonomią, więc dziś, jak wyraził się jeden z komentatorów telewizyjnych, „zna więcej języków niż ONZ”. Poznała swojego chłopaka Alexa, Szwajcara i świetnego narciarza. To on zabrał ją po raz pierwszy poza ubite stoki. Wśród jego przyjaciół byli zawodnicy startujący we Freeride World Tour, zawodach o randze pucharu świata.
Namówili ją na start, właśnie we wspomnianych na początku tekstu zawodach w Verbier. Od tej pory Zuzanna pnie się po szczeblach światowego freeride’u. Na początku brała udział tylko w zawodach typu Qualifiers – o coraz trudniejszym poziomie, określanych gwiazdkami. Najtrudniejsze są te czterogwiazdkowe, to z nich można awansować do FWT, ale zadanie nie jest proste, bo z jednej dwóch grup regionalnych na świecie, obejmującej Europę, Azję i Pacyfik, tylko jedna zawodniczka każdego roku dostaje się do Touru. Od 2021 to elitarne grono najlepszych na świecie freeriderów gości również Zuzannę Witych.
Freeride to wolność, adrenalina, szybkość i radość z wytyczania zupełnie nowej drogi
Air & style
– Na każde zawody musimy zaplanować kilka dni – opowiada Zuza, kiedy pytam ją o występy w FWT. – Nie wiadomo dokładnie, którego dnia odbędą się zjazdy, organitorzy podają tylko okienko. Dopiero na miejscu w zależności od pogody (kluczowa jest m.in. widoczność) podejmowana jest decyzja o organizacji – tłumaczy. Zawodnicy muszą być na miejscu dwa dni przed pierwszą datą tego okienka. To wtedy dowiadują się, z której góry będą zjeżdżać. Mają czas na obserwację zbocza i wytyczenie optymalnej trasy przejazdu. Muszą wybrać taką, która nie będzie zbyt trudna, ani zbyt łatwa. Zbyt trudna naraża ich na złe noty od sędziów za kontrolę, technikę czy płynność jazdy. Zbyt łatwa grozi niską oceną za linię przejazdu, bo tu właśnie liczy się oryginalność i trudność. Przydadzą się hopki, zeskoki i inne przeszkody terenowe, bo ostatnia kategoria obejmuje air & style, czyli wszelkie ewolucje wykonywane w powietrzu, co akurat Zuza bardzo lubi ze względu na swoją freestyle’ową przeszłość.
Wreszcie przychodzi zielone światło – jutro zawody. Narciarze wstają grubo przed świtem. Pierwsze zjazdy zaczynają się zwykle o 8 rano, a na szczyt trzeba na ogół dotrzeć na piechotę, co potrafi zająć i dwie godziny. Tylko czasami wywożeni są helikopterami. Ale wspinaczka ma swoje dobre strony, pozwala jeszcze ostatni raz przyjrzeć się z bliska zboczu.
Sztuka rysowana na śniegu
A potem już zjazd. Co wtedy czuje? – Freeride, to jak sama nazwa wskazuje, wolność – mówi Zuza. – Do tego dochodzi oczywiście adrenalina, szybkość i radość z wytyczania zupełnie nowej drogi. Czasami poza rywalizacją sportową, podczas rekreacyjnych przejazdów, zatrzymuję się i patrzę za siebie na wyrysowaną moimi nartami kreskę na dziewiczym śniegu. Człowiek czuje się wtedy jak artysta – dodaje.
Te wszystkie elementy: wolność, adrenalinę, szybkość i nowatorskie podejście, widzi również w swoim nowym samochodzie. Jako nowa ambasadorka Porsche Centrum Łódź Zuza od niedawna jeździ Macanem. – Super auto, znakomicie się prowadzi, to też idealne auto dla sportowca, bo można zabrać sprzęt, ale nie ukrywam, że serce wyrywa mi też do mocniejszych, bardziej sportowych modeli – śmieje się zawodniczka.
Plany na przyszłość? – We Freeride World Tour oczywiście marzę o zdobyciu tytułu w perspektywie dwóch, trzech sezonów – mówi bez fałszywej skromności. – A potem chciałabym nakręcić pełnometrażowy film o freeridzie. Kto wie, może zrobimy też jakiś projekt narciarski z Porsche w roli głównej, marka ma już historię w tej dziedzinie – dodaje, mając na myśli kultowe zdjęcie 356 z przelatującym nad nim Egonem Zimmermannem i niedawny „remake” tej fotografii z Taycanem i Akselem Lundem Svindalem w roli głównej.