Barwy życia
Z wizytą u artysty Według empirycznej teorii Johna Locke’a umysł człowieka w chwili narodzin jest niezapisaną czystą kartą, a wszystko, co się na niej znajdzie, jest efektem życiowych doświadczeń i edukacji. Maciej Pluciński jest taką właśnie kartą, którą sam zamalowuje przez całe życie.
Kartka i płótno dosłownie towarzyszą mu od urodzenia. Jego mama i ciocia były artystkami. Nie mogły ukończyć uczelni artystycznej, ale od władz otrzymały państwowe dokumenty poświadczające nietuzinkowe umiejętności. Dzięki temu, poza realizacją prywatnej pasji do malowania obrazów, były w stanie zatrudnić się w łódzkich fabrykach produkcji materiałów i ręcznie tworzyć najpiękniejsze wzory na suknie, koszule i inną odzież oraz tkaniny dekoracyjne i użytkowe.
Porsche i sztuka są sobie bliskie. Najpierw projektant kreśli jego kształty, a potem artyści, tacy jak Maciej, mogą jego sylwetkę ponownie przelać na papier.
Od ołówka do makiety
Wizytę u Macieja rozpoczynamy właśnie od obejrzenia przechowywanych przez niego do dzisiaj projektów i rysunków, na których bazie tworzono barwne materiały. Nie ma się co dziwić, że wychowany w artystycznym duchu młody człowiek szybko wziął do ręki kartkę i pędzel. Zaczynając od malarstwa i rysunku wykonywanego w przeróżnych technikach (od farb akrylowych i olejnych, przez woskowe i suche pastele, aż po stosowane dziś nowoczesne flamastry), Maciej swoją ścieżkę edukacji skierował w stronę architektury.
Jak sam mówi, to były jego najlepsze i najgorsze czasy. Z jednej strony był młody i życie stało przed nim otworem. Z drugiej, kiedy w latach 80. kończył studia, od dobrego architekta bardziej liczył się solidny majster, który potrafił zdobyć niedostępne materiały budowlane i przyzwoicie wykończyć mieszkanie.
Mimo to Maciej zaczął pracę w zawodzie, a do tego realizował tylko te projekty, do których miał wewnętrzne przekonanie. – Pozwoliła mi na to sytuacja życiowa, bo równolegle zaangażowałem się w małą rodzinną firmę założoną przez dziadka, która od 1922 r. produkowała rajstopy – opowiada. Przez lata stworzył jednak wiele interesujących projektów domów jednorodzinnych, fabryk czy miejsc użyteczności publicznej. Wielu zleceniodawców do dzisiaj utrzymuje z nim kontakt, więc projekty musiały być udane.
Własna pocztówka z Big Benem
Nowym etapem w życiu Macieja było założenie pod koniec lat 90. agencji reklamowej. Działał dla czołowych polskich marek, realizował sesje zdjęciowe i kampanie reklamowe. Wszystko nadal kręciło się wokół sztuki, ale tej nieco bardziej komercyjnej. Maciej mocno ruszył wtedy w świat, realizując zamówienia w Europie i Stanach Zjednoczonych. Czas płynął wówczas bardzo szybko. Jednego dnia sesja z topową modelką, drugiego koncepcyjna praca w biurze. Mimo to, o przelewaniu swoich wizji na papier Maciej nigdy nie zapomniał.
Wykorzystując niemal fotograficzną pamięć, rysuje weduty, miejskie przestrzenie i wnętrza budynków, w wyjątkowo lekki i prosty sposób oddaje ducha danego miejsca. Wszystko to na bardzo zróżnicowanych formatach papieru, od niewielkich po duże. Będąc umówionym z kimś na spotkanie, potrafi narysować dla niego niedawno widziany kadr, w dodatku na papierze po mamie, który może mieć nawet 40 lat. – W świecie, w którym możesz kupić sobie absolutnie wszystko, najcenniejsze są te rzeczy, które zrobisz specjalnie z myślą o kimś innym – mówi Maciej. – Często odnoszę wrażenie, że wręczając komuś rysunek, to ja czuję większą przyjemność z dawania mojej pracy, niż sam obdarowywany – uśmiecha się.
Brzmi to jak najlepszy dowód na to, że Maciej jest w życiu szczęśliwym człowiekiem. O jego pasji do rysunku świadczy fakt, że często zamiast pamiątek z podróży przywozi sobie przybory plastyczne z lokalnych sklepów, które zawsze odwiedza. – Bardziej od pocztówki z Big Benem kręci mnie nowy flamaster czy pastele, bo potem Big Bena mogę sobie narysować sam, dokładnie takiego, jak go zapamiętałem – kwituje. Specjalnie dla „Christophorusa”, Maciej uwiecznił na papierze także swoje samochody, te, które darzy najmocniejszymi uczuciami.
Niezatarte wspomnienie z dzieciństwa
Jego przygoda z Porsche rozpoczęła się od służbowej podróży do Stanów Zjednoczonych. Zanim to nastąpiło, auto o charakterystycznej linii nadwozia zapisało się w jego pamięci, gdy miał 8 lub 9 lat. Wszystko działo się w latach 70., w komunistycznej Polsce. – Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem zielone 911 z chromowanymi elementami, zaparkowane pod Grand Hotelem na ul. Piotrkowskiej w Łodzi – wspomina. Tamten moment musiał wywrzeć na nim wrażenie, bo kilkanaście lat później, za pierwszą architektoniczną realizację w trakcie pierwszego roku studiów Maciej kupił sobie swój pierwszy samochód. Nie było to nieosiągalne wówczas Porsche, ale podobny, również stworzony przez Ferdynanda Porsche „garbus” z 1960 r. Później był drugi, nieco nowszy egzemplarz poczciwego symbolu motoryzacyjnej wolności. Następnie okres zamiłowania do amerykańskich krążowników szos, w którego trakcie w garażu zaparkowały takie legendy jak Oldsmobile Toronado z 1966 r., Oldsmobile Cutlass 4‑4‑2 i Buick Electra kupiony przez telefon od przesympatycznej emerytki z Nowego Jorku, która od nowości przejechała nim niespełna 30 tys. mil.
Pewnego dnia, podczas pobytu w Miami pomyślał jednak, że przyszedł czas realizacji marzeń z dzieciństwa. – Otworzyłem gazetę z ogłoszeniami i wybrałem numer do właściciela białego 911 Carrera z 1986 r. Samochód stał w garażu w West Palm Beach, pod którym pojawiłem się niedługo po wstępnej rozmowie. Po uchyleniu drzwi pomieszczenia, tylko zerknąłem na auto i powiedziałem: „biorę go!” – opowiada Maciej. Wtedy Amerykanin mocno posmutniał i powiedział, że trochę szkoda, bo on ten samochód tak sprzedawał, żeby go nie sprzedać. Gdy ktoś do niego dzwonił w sprawie ogłoszenia, ten mówił, że to auto brata, który wyjechał na misję wojskową i wróci dopiero za pół roku.
Rozważne i romantyczne
Maciej jednak miał szczęście, bo tuż przed jego telefonem żona właściciela przyłapała go na tym niecnym zachowaniu i tym razem kluczyki do wozu trafiły w nowe ręce. Niedługo później wóz wyruszył w morską podróż do Polski i jest w rękach naszego bohatera aż do dzisiaj. Ale, jak to często z miłośnikami marki z Zuffenhausen bywa, nie skończyło się na nim. Pierwszym współczesnym modelem był Boxster, zarekomendowany przez ówczesnego prezesa marki w Polsce, podczas rozdania nagród samochodu roku pewnego czasopisma. Kolejnego, nieco nowszego Maciej kupił już w Porsche Centrum. Po kilku latach przyszedł czas na nowsze wcielenie ukochanego 911 – Carrera generacji 997, a w dodatku pod domem pojawiło się też Cayenne S Diesel, które Maciej chwalił za praktyczność niskiego spalania i niesamowitą moc.
W międzyczasie do kolekcji dołączyły dwa 911 Carrera 964 – oba czerwone, ale jedno z manualną, a drugie z automatyczną skrzynią biegów, a także 914. Jedno z tych aut Maciej ma do dzisiaj i często przemierza nim drogę razem ze swoimi towarzyszami w postaci dwóch whippetów. Ostatnim z przedstawicieli 911 Carrera w garażu Macieja było 991 z wolnossącym silnikiem, które sprzedał później znajomemu. Ono z kolei ustąpiło miejsca jednemu z najbardziej purystycznych modeli w dzisiejszej gamie Porsche, czyli 718 Spyder. – Samochody nie są od tego, żeby zawsze były tylko praktyczne. Jazda Spyderem na co dzień sprawia mi masę frajdy – przyznaje.
Droga do szczęścia
Do samochodów w garażu, w pokoju doszły gadżety i prospekty. Potem pojawiły się modele. – Mam ich ponad 500. Każdy z nich to Porsche, którego może już mi się nie udać kupić w skali 1:1 – tłumaczy Maciej. Czym jednak byłaby pasja, gdyby nie dało się jej dzielić z innymi entuzjastami. Dlatego chętnie bierze udział w imprezach z serii Porsche Roadshow, szkoleniach z techniki jazdy m.in. na torze Silesia Ring czy w fińskim Levi, a także na wydarzeniach, które rozgrzewają fanów do czerwoności, jak Le Mans Classic czy Rennsport Reunion. Ponieważ sportowa jazda nie jest mu obca, miał nawet okazję pojeździć 911 GT3 Cup.
Czy czegoś w życiu żałuje? – Decyzji o rezygnacji z zakupu pewnego auta. Wiele lat temu mogłem kupić od pewnej mieszkającej w dzielnicy South Beach w Miami modelki Porsche 550 Spyder. Dostała je od swojego narzeczonego, ale wyprowadzała się z Florydy i nie wiązały jej z tym autem żadne emocje, dlatego chciała je sprzedać. Wówczas za kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Nic więcej chyba nie muszę dodawać – uśmiecha się Maciej.
Maciej nie ogranicza się tylko do 911. Doświadczenie obcowania z Porsche czerpie z przeróżnych modeli i wersji.
Pasja do Porsche widoczna jest w każdym jego słowie czy geście. Czym urzeka go niemiecka marka? – Formą, swoimi liniami i tą wyjątkową jak na współczesne czasy konsekwencją w projektowaniu samochodów – mówi bez namysłu. Gdy takie rzeczy opowiada artysta, architekt i esteta, nie można się z nim nie zgodzić.